na ławce. słońce daje po nosie jakby nie znało
innych miejsc. okulary zawężają horyzont
i spod przymrużonych oczu wystaje facet,
jemu nic spod płaszcza. goni ręką po przyjemności,
patrzy się w dal, my na niego – nawet się nie dziwimy.
niebiescy czekają aż ktoś się dołączy, ale ja nadal
na ławce. myślę, że to może jednak wszystko
jest chore. zapinam płaszcz i krzyczę, koniec
performanceu. facet się peszy, oni szukają oznak
w słowniku – to jeszcze artysta czy trzeba go zamknąć.
malarz płacze, bo mu się moja pierś zlała z ławką i tyle
z granic naszych możliwości. mogłam jeszcze usiąść na szkle.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach